Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, kiedy zainstalowałem najnowszego Androida L, było pytanie: Jak inni producenci smartfonów i tabletów, tacy jak Samsung, HTC, Sony czy LG będą chcieli modyfikować tak świetnie wyglądający system? Druga myśl była już tylko stwierdzeniem: ten system będzie się podobać! Jest w nim coś niezwykle interesującego, chociaż póki co wciąż mam wrażenie, że to bardziej skrzyżowanie KitKata z nowym, płaskim interfejsem. I to ogromna jego zaleta, bo działa bardzo szybko i wydajnie!
Nie mogę też nie napisać, że nowy Android to system, który jak na betę – i do tego pierwszą – pracuje wyjątkowo płynnie i bezproblemowo. Mimo, że mam go na swoim Nexusie dopiero trzeci dzień, to wiem już, że nie ma mowy o tym, abym powrócił do KitKata. Jestem Androidem L bardzo mile zaskoczony. To wyjątkowo dobrze dopracowane rozwiązanie (jak na obecny etap), które świetnie wpisuje się w najnowsze trendy pod względem wyglądu i wytycza nowe rozwiązania pod kątem funkcjonalności.
Oglądając konferencję, na której Android L został zaprezentowany mam wrażenie, że nie dotarło do mnie jak wielki nacisk położono na pracę centrum powiadomień, czyli tego miejsca, które niejednokrotnie na stronach tego bloga zachwalałem w OS-ie od Google, a które stanowi u mnie podstawę pracy z mobilnym systemem operacyjnym. Właściwie wszystko co robię, wykonuję z tego miejsca. Niejednokrotnie nie odblokowuję Nexusa przez wiele godzin, wyłącznie operując na centrum powiadomień. To z tego miejsca odpowiadam na maile, tutaj steruję muzyką, reaguję na przypomnienia z kalendarza, tutaj w końcu niejednokrotnie przechodzę do Google Now.
Pod względem funkcjonalnym najwięcej udogodnień znalazło się właśnie w tym miejscu. Myślę, że Google doskonale czuje, jak bardzo ważna jest prostota wykonywanych operacji i szybki dostęp do konkretnych aktywności bez zbędnego angażowania wielu czynności. Sposób w jaki się wyświetlają jest bardzo pomysłowy, a zarazem tak prosty i oczywisty. Powiadomienia bowiem rozsuwają się niejako, jak roleta w konkretnych, oddzielonych od siebie sekcjach. Oczywiście te zachowują się dokładnie tak samo, jak w ostatnim wydaniu KitKata, ale teraz są czytelniejsze i zachęcają do większej aktywności. Zapewne z powodu swojego jasnego koloru.
Nawet jeśli zarzucicie stockowemu Androidowi, że był do tej pory dość monotonny i ciosanym kołkiem, tak od pewnego czasu technologiczny gigant kładzie coraz większy nacisk na to, aby zadbać również o wizualną stronę swojego systemu, który będzie przyjaźnie otwierał się na użytkownika.
I Android L jest tego najlepszym dowodem. Pokochałem nowe centrum powiadomień od pierwszego wejrzenia. Nie jest ono oczywiście bez wad, ale wiele da się z poziomu ustawień poprawić. Genialnym rozwiązaniem jest też zastosowanie nowej klawiatury. W Androidzie L można oczywiście przywrócić jej stary styl, ale pomysł zrobienia z niej jednej tabliczki bez jakichkolwiek rozgraniczeń jest jak dla mnie jednym z najwygodniejszych sposobów wprowadzania tekstu. Pomyłki zdarzają się niezwykle rzadko, a przy pisaniu odczuwam znacznie więcej przyjemności, czując sporo niczym nieskrępowanej przestrzeni, co osobiście uwielbiam! Łatwo też można dostać się do ustawień klawiatury oraz szybko zdefiniować metodę wprowadzania tekstu.
Poza tym przebudowano dialer. Nie tylko zmienił się jego wygląd oraz dostęp do cyfrowej klawiatury z każdego poziomu tego menu, ale również sposób wyświetlania nieodebranego połączenia na ekranie blokady. Jest tutaj oczywiście opcja oddzwonienia lub wysłania wiadomości SMS.
Poza tym ładnie wyświetlają się zdjęcia naszych kontaktów. Całość jest zdecydowanie bardziej funkcjonalna i tzw. user friendly.
Zmianom poddano też poszczególne elementy menu Ustawień. Zastosowano zupełnie inną kolorystykę, zadbano o nowe ikony i wygląd niektórych sekcji, przez co jest bardzo czytelnie, zrozumiale i przejrzyście, chociaż w swojej najświeższej nakładce TouchWiz chociażby Samsung pod tym względem i tak wypada lepiej w moim odczuciu (pisałem o tym szerzej recenzując flagowego Galaxy S5 oraz Galaxy TabaPRO 8,4).
Ponarzekać muszę jednak na jedną z najfajniejszych funkcji w Androidzie, która w edycji L jest niezwykle efektowna wizualnie, ale niekoniecznie praktyczna i funkcjonalna. Chodzi o dostęp do ostatnio otwartych aplikacji, ukryty pod ekranowym przyciskiem kwadratu. Wcześniej pojawiała się lista z miniaturowymi zrzutami stanu z danej aplikacji, które można było pociągnięciem palca zamknąć.
Teraz jest coś na zasadzie kołonotatnika z otwieranymi ostatnio oknami. Ładnie to wygląda, świetnie się przewija, ale jest w tym coś mało praktycznego. Możliwe, że to wina wersji beta Androida L, ale to właśnie tutaj najczęściej nowy system mi się wiesza i mam problemy z nawigacją po tak wyglądającej liście. Jej zasadniczą wadą jest brak widoczności apek, które są dalej. Jeśli chcemy szybko wrócić do czwartej, czy piątej pozycji musimy się troszkę nascrolować. Nie jest to jakoś uciążliwe, ale poprzednie rozwiązanie było znacznie prostsze – widziałem listę i po niej nawigowałem.
Przy okazji nowego interfejsu niewątpliwie oczekiwałbym też zmian w tym względzie w aplikacjach Google. Wyleciała np. Galeria, a w zamian jest wyłącznie aplikacja Zdjęcia – skądinąd bardzo dobra. Pewnie jeszcze za wcześnie na wyciąganie ostatecznych wniosków, ale już teraz widać, jak bardzo nowy OS będzie się podobał. Trochę mi żal klasycznego Holo, który jednak był dość oldchoolowy i sprawiał, że mając w ręku Nexusa czuło się swego rodzaju wyróżnienie – to nie był smartfon dla wszystkich, bo system tam zainstalowany wymagał całkowitej personalizacji leżącej po stronie użytkownika. Wyglądało to trochę, jak taki plac budowy, ale ile przynosiło frajdy eksperymentowanie z jego fundamentami!
Teraz będzie już zdecydowanie inaczej. System ma być przede wszystkim przyjazny użytkownikowi. Ma to swoje plusy. Być może inni producenci nie będą musieli już kłaść takiego nacisku na tworzenie własnych nakładek, które braki w funkcjonalności Androida miałyby uzupełniać, co powinno też znacznie przyspieszyć aktualizacje. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie chcieli dorzucić w tym względzie swoich przysłowiowych trzech groszy, skoro to zawsze w jakiś sposób wyróżnia ich sprzęt.
Nową strategię Google czuć było już od premiery KitKata, który zadebiutował z wieloma udogodnieniami, ale przede wszystkim wyposażony na starcie w sporo rozwiązań od wyszukiwarkowego giganta. Widać, że z tej drogi odwrotu już nie ma, ale jest to kierunek, który Google musi obrać, jeśli chce skutecznie rywalizować z Apple i wciąż być innowacyjnym. Większość ludzi potrzebuje pełnych, skończonych rozwiązań, które po wyjęciu z pudełka będą świecić i błyszczeć. Android L jest jasnym, mocnym sygnałem, który zapowiada spore zmiany – będzie i ładniej i funkcjonalniej.