Wystarczy rzut okiem na dowolne komentarze pod wpisami na temat możliwości cenzurowania przez władzę Facebooka w Chinach, by zobaczyć, jak Wolny Świat reaguje na tego typu zapędy. Osobiście mnie to śmieszy, irytuje i na zmianę wkurwia. Tak, właśnie ta reakcja, ale o tym za chwilę… W każdym razie sam jestem wszelkiej cenzurze przeciwny. Krytyce – nigdy. Nie znoszę hejtu i chamstwa, więc zdarza mi się moderować komentarze, czego wybitnie nie znoszę. Ale kneblowanie opozycji i dostarczanie narzędzi władzy, które mogą tę opozycję strofować, to zdecydowane nadużycia. I gdyby wszystko było takie proste, to ludzie mogliby po prostu powiedzieć – Pieprzę cię Facebooku – nie, to nie – nie muszę mieć u ciebie konta. Ale proste to nie jest… Bo dzisiaj to media społecznościowe obalają rządy i wygrywają wybory. I wszelka władza chętnie je do tych celów wykorzystuje, ale też pada ich ofiarą. W Chinach, dla rządzących znalezienie się po tej drugiej stronie barykady – jest to nie do pomyślenia.
I z tym problemem zderza się dzisiaj Facebook, który jeśli chce w tamtym kraju istnieć, zmuszany jest do wbudowania narzędzi filtrujących, tak aby niewygodne dla rządu tematy i treści były automatycznie blokowane. Pieczę nad tym ma dodatkowo sprawować powołana do istnienia firma w Chinach. Innymi słowy Facebook próbuje wytrzeć sobie dłonie, ale nie da się ukryć, że swąd niesie się po całym globie. I to jest zasadniczy problem dla tego społecznościowego giganta, bo nie tylko chodzi tutaj o cenzurę, czy moralność, ale i o materialne wzrosty, których FB też jest w tej chwili zakładnikiem. Jak każda firma, która się rozwija.
Przyjrzyj się jednak ze mną tej sprawie z kilku stron. Jak na moje oko wygląda to następująco:
- Zbulwersowana tzw. opinia publiczna poutyskuje sobie w komentarzach, a potem umieści kolejnego kotka, małpkę, pieska lub głupawy filmik w serwisie Zuckerberga, zje hamburgera, popije colą i pójdzie spać. Jutro będzie bulwersować się jakąś matką, która zostawiła przed sklepem w nagrzanym samochodzie dwulatka. I tak w kółko. Opinię publiczną możemy więc mieć w nosie w tej chwili.
- Chińczycy – oni są tutaj najważniejsi. I oni mogą czuć się naprawdę wkurwieni, oszukani i zirytowani. ALE – jak znam życie, szybko znajdą sposób, żeby cenzurę omijać. I prędzej, czy później się o tym dowiemy. Jeśli mam być szczerym, to jestem przekonany, że oni są gotowi na taki scenariusz. Bo idiotyzmem jest oczekiwać uległości chińskiego rządu wobec jakiejś amerykańskiej korporacji, którą zarządza trzydziestolatek w dresiku.
- No tak, a skoro jesteśmy przy Zuckerbergu, to… trzeba przyznać, że facet ma kłopot, bo z jednej strony czuje się odpowiedzialny za wolność słowa, a z drugiej strony, chcąc rozwijać swój biznes, MUSI iść na kompromisy. W Polsce nacjonaliści w jednej chwili z Facebooka wylecieli, by w drugiej na niego powrócić. W Rosji zablokowano właśnie LinkedIn, bo Putin chce wymusić na Zachodnich korporacjach, aby trzymały dane użytkowników na serwerach w Rosji, a nie poza jej granicami. Oznacza to więc jednoznacznie, że władza chce mieć łatwy dostęp do tych danych. I kolejni na celowniku są następni duzi gracze, w tym Facebook. Już teraz mówi się o tym, że sytuacja z LinkedIn ma być sygnałem ostrzegawczym dla Twittera czy Zuckerberga oraz, że i jego serwis także padnie ofiarą rosyjskich zakusów, jeśli będzie stawiał opór.
- Wracając do Chin – Mark (wg New York Timesa) sam zajął stanowisko twierdząc, że lepiej umożliwić ludziom kontakt i dostęp do platformy za cenę kompromisów (czytaj: układania się z władzą), niż być całkowicie poza rynkiem. I chociaż przechodzi mi to cholernie ciężko przez gardło, to jednak muszę się z nim zgodzić. Też jestem zdania, że lepiej lawirować, jak się da, aniżeli w perspektywie długoterminowej – stracić ogromną rzeszą klientów, użytkowników oraz potężne pieniądze mogące z tegoż rynku płynąć.
Wiem, to moje stanowisko jest cholernie niepopularne szczególnie wśród miłośników kotków i solidaryzowania się lajkami na FB, ale prawda jest taka, że w nacjonalizującym się świecie, podobna presja na wielkich gigantów technologicznych, którzy dysponują potężnymi zasobami danych na temat wszystkich obywateli, będzie rosła.
Świat się – niestety – polaryzuje, a co za tym idzie, wyłażą zewsząd antagonizmy, a wielkie spółki dające ludziom potężną siłę wypowiedzi, które nie są w żaden sposób kontrolowane lokalnie, stanowią ogromne zagrożenie dla rodzących się nowych porządków. I Chiny, czy Rosja wcale nie są tutaj odosobnione, bowiem Niemcy też chcą wymóc na zagranicznych kolosach – aby ci trzymali dane niemieckich obywateli również na serwerach w Niemczech. Tyle, że z Angelą Merkel można się dogadać, bo jest uosobieniem normalnego polityka, rozumiejąca, gdzie przebiegają granice biznesu i politycznych napięć oraz, jak wątła to granica, gdy do głosu dochodzi władza… Ale Pani Kanclerz nie jest wieczna…
Teoretycznie żadna władza nie jest. Ale ta w Chinach jest wyjątkowo trwała. Do tego prowadzi politykę gospodarczą wychodzącą wielkim firmom produkcyjnym z Zachodu na przeciw, oferując ultratanią siłę roboczą i doskonałe warunki do tworzenia wielu produktów. Więc przeciwnicy cenzury protestują sobie z iPhone’ami w dłoniach, które wytworzone zostały pod silną presją przez tzw. małe chińskie rączki. I w zasadzie… who cares?
Źródło: techcrunch