Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy otrzymałem dostęp/zaproszenie do korzystania z Inboxa od Google, byłem chodzącym, kipiącym entuzjazmem. Minęło już trochę czasu i zdążyłem ochłonąć na tyle, by sensownie przyjrzeć się wadom i zaletom tej skrzynki pocztowej. Przyznam też, że wcześniej namiętnie korzystałem właściwie wyłącznie z Gmaila. Oczywiście znałem jakieś alternatywy, ale jako totalnie za-google-owany user całkowicie wystarczało mi dedykowane rozwiązanie, i chociaż też miało swoje minusy, to dobrze mi się z niego korzystało.
Z chwilą, kiedy pojawił się Inbox wiedziałem, że świat już nie będzie taki sam ;) Ta skrzynka w moim mniemaniu jest najlepszą rzeczą, która mogła spotkać moje konto Google. Pokochałem od pierwszego wejrzenia i wiem, że chociaż sam Gmail dostał sporo fajnych funkcji oraz przyjemny dla oka wygląd, to nie potrafię sobie dzisiaj wyobrazić powrotu – chociaż uczciwie przyznaję, że Inbox by Gmail ma wg mnie 3 główne wady, których nie mogę przemilczeć, i które skutecznie… utrudniają moją pracę…
GRZECH PIERWSZY – PRACA Z ZAŁĄCZNIKAMI
Oczywiście dostajemy je z nową pocztą, jeśli tylko ktoś do nas coś przesyła i z tym jest OK, ale problem tkwi w zarządzaniu nimi. Szczególnie w wersji przeglądarkowej. Kiedy otrzymujemy wiele załączonych plików – niestety nie ma możliwości zapisania ich wszystkich jednym kliknięciem, jak ma to miejsce w Gmailu. Po drugie nawet, kiedy wejdziemy do danej wiadomości z różnymi plikami, to nie jesteśmy w stanie ich pobrać z poziomu otwartej sekcji, tylko musimy każdy kolejno kliknąć (lub nawigować pomiędzy nimi w otwartym podglądzie). Dostaję często i dużo informacji prasowych. Wszystkie zawierają wiele zdjęć, PDF-ów czy notek w Wordzie. Nie da się tego sensownie pobrać za jednym razem do spakowanego archiwum, by spokojnie przejrzeć jednym rzutem oka już na dysku.
Przypomnę w tym momencie, że zwykły przeglądarkowy Gmail pozwala zarówno na pobranie osobnego załącznika już po najechaniu na jego miniaturę myszką, jak też dodanie go od razu do Dysku Google. Możemy też pobrać całą paczkę, jeśli tylko chcemy – dosłownie wykonując jedno kliknięcie. W sytuacji, gdy ktoś korzystał z tego w tak zaawansowany sposób jak ja przez całe lata, tak teraz boleśnie odczuwa te defekty.
Tym bardziej odżałować też nie mogę, że nie daje się załączników zapisać od razu na Dysku, ponieważ przekazując materiały swoim blogerom, łatwiej mógłbym zostawiać coś we wspólnej przestrzeni w Chmurze.
Ostatni minus pracy z załącznikami, to konieczność czekania z wysłaniem danego e-maila aż dołączane pliki w całości załadują się na serwer. W Gmailu wystarczy je dodać, kliknąć Wyślij i wrócić do dalszej pracy, a przesyłane pliki załadują się w tle i wówczas nastąpi wysyłka. Jeśli przerzuca się tyle wiadomości i tyle dodatkowych rzeczy pomiędzy kolejnymi adresatami, to naprawdę jest to męczące.
GRZECH DRUGI – BRAK STOPKI
Taka prosta rzecz. Właściwie banalna, jak stopka pod wiadomością. Rzecz standardowa, do bólu naturalna i w biznesowych zastosowaniach bardzo, ale to bardzo potrzebna. I co? Nie, nie ma opcji jej zdefiniowania – za każdym razem do nowej wiadomości trzeba ją dodawać ponownie ręcznie. W tym celu mam przygotowany specjalny plik tekstowy, do którego się przełączam, aby umieścić pod każdym e-mailem stopkę. Czasami korespondencja rozgrywa się pomiędzy kilkoma osobami, nawiązuję dużo nowych relacji, wiele firm proponuje mi współpracę. W związku z tym ciężko, naprawdę ciężko funkcjonować bez automatycznie dodanej stopki, tym bardziej, że docelowo pracuję każdego dnia na trzech komputerach, dwóch smartfonach i dwóch tabletach. Z każdego korzystam w innych okolicznościach i o innych porach, ale potrafi brak stopki być frustrującym.
GRZECH TRZECI – ZAWIECHY
Wyobraźcie sobie następującą sytuację. Odpowiadacie na jakiegoś maila i przypomniało się Wam, że podobnym tematem zajmowaliście się niedawno i przeszukujecie Inboxa w celu znalezienia brakującej informacji. Robicie to, następnie ponownie klikacie wersję roboczą maila, na który odpowiadacie i wówczas… Wówczas nic się nie dzieje :/ Edytowana wcześniej wiadomość jakby zostaje zamrożona. Widzicie częściową treść, która jest wprowadzona, cała skrzynka pracuje normalnie, bowiem wchodzą do niej ciągle nowe wiadomości, można odpowiadać na inne maile, przeglądać poszczególne grupy itp., ale ponownie edytować żądanej treści nie można. Tak – przesiadam się wtedy na zwykłego Gmaila, który od razu informuje, że przecież pracuję już z Inboxem, więc czy nie chcę aby mnie tam przerzucić, ja cierpliwie odmawiam i z poziomu tej aplikacji odpowiadam do końca na feralnego maila.
Oczywiście nic nie pomaga. Dzieje się to na komputerach z Windowsem i na Chromebooku. Męczące? Strasznie. Irytujące? Jak cholera. Da się z tym żyć? Tak, da się, bo nie są to częste sytuacje, ale ich frekwencja jest odczuwalna, bo zdarza się raz na kilka dni, a z rzadka codziennie.
****
Tak – to są moje trzy główne zarzuty. Bardzo chciałbym, aby Google nad nimi popracował, bo myślę, że nie tylko ja cierpię na brak stopki, kłopoty z zarządzaniem załącznikami i oczywiście idiotyczne problemy ze stabilnością blokujące akurat edytowalną wiadomość, chociaż grzech trzeci nie jestem pewien, czy to tylko urok mojej skrzynki, czy u innych Inbox też na to choruje?
Nowy pomysł na pocztę Google jest jednak – pomimo tych irytujących sytuacji – wciąż całkowicie bezkonkurencyjny (jak dla mnie). Nie ze wszystkimi kategoriami Inbox sobie radzi wrzucając mi raz do Odebranych, a raz do Ofert powiadomienia o komentarzach z Disqusa, ale sposób porządkowania wiadomości jest naprawdę bardzo pomocny.
Pokochałem też od razu możliwość odkładania na później konkretnych zdań, które wynikają z treści e-maila. Do tego przypomnienia na podstawie geolokalizacji to taki dodatek, na który zawsze czekałem. Całość podkręca przejrzystość, prostota wprowadzania tekstu, łatwość w przeglądaniu wątków, dobra struktura treści. To zalety nie do przecenienia. Zapewne wiele klientów pocztowych potrafi podobne rzeczy, ale ja w dużej mierze korzystam z Inboxa przeglądarkowo, zatem tutaj potrzebuję go równie sprawnego, jak w urządzeniach mobilnych.
Czytałem niedawno – ale niestety nie pamiętam już gdzie – że ponoć Inbox się kończy, chociaż jeszcze na dobre się nie zaczął, że to projekt bez przyszłości, że aktualizuje się pierdoły, a nie likwiduje konkretne problemy (jak np. powyższe), ale ja mam w sobie póki co dużo spokoju. To zupełnie nowy pomysł na skrzynkę pocztową, która już nie tylko służy do wysyłania i odbierania maili, ale traktuje je, jak konkretne zadania, z których można tworzyć powiadomienia, które udaje się przekładać, hierarchizować, którymi można się dzielić.
Jak dla mnie to wciąż świetnie zapowiadający się początek. A moje blogowe biuro dobrze się czuje zarządzane z tego poziomu :).