Najnowszy album kultowej grupy U2 – Songs of Innocence – od momentu debiutu w dniu premiery iPhone’ów 6 – został pobrany przez 26 mln użytkowników iTunes. Billboard już teraz szacuje, że w samej tylko przedsprzedaży, kiedy płyta wejdzie do ogólnego obrotu detalicznego – spokojnie rozejdzie się w dodatkowych 700 tys. egzemplarzy w samych Stanach (!), bowiem pojawi się ona w wersji deluxe, z dodatkowymi (niedostępnymi w iTunes) utworami. W samym sklepie Apple miało z Songs of Innocence do czynienia aż 81 mln użytkowników!
Przykłady popularności takich serwisów, jak Spotify czy Deezer jasno pokazują, w którym kierunku to wszystko podąża – wreszcie wracamy do korzeni! Muzyka towarzyszyła nam od zawsze, ale z każdym wiekiem coraz bardziej ją cywilizowaliśmy. Teraz dzięki rozwojowi nowoczesnych technologii staje się ona znowu plemienna i zaczyna spełniać takie same funkcje – jednoczące i otwierające.
Słuchając ulubionych utworów i udostępniając je znajomym i rodzinie, pokazujemy im swój wszechświat, do którego ich zapraszamy. Nawet jeśli wszyscy noszą na uszach słuchawki, to wykazują ogromne wspólnotowe zachowania. Osobiście uwielbiam przeglądać playlisty na Deezerze utworzone przez innych użytkowników. Podoba mi się taka idea jednoczenia :)
Z dzisiejszej perspektywy streaming jest dla mnie ważniejszym odkryciem, aniżeli wprowadzenie standardu MP3, który przecież zapoczątkował całkowitą rewolucję – z prostego powodu – jest zdecydowanie społeczny, cywilizacyjnie jeszcze bardziej przyszłościowy. Streaming to kanał przesyłu komunikatu, bez względu na to w jakim formacie jest on zapisany. Ponadto to również automatyczna informacja zwrotna. Dzielenie się muzyką jest naszą pierwotną potrzebą. I Internet ją zaspokaja.
Wokół posunięcia U2 i Apple było sporo kontrowersji. Jedni narzekali, że wszystkim użytkownikom wciska się nową płytę Irlandczyków bez możliwości łatwego usunięcia, inni przypominali, jak to jeszcze kilka lat temu Bono srogo odcinał się od wszelkich internetowych możliwości dzielenia pracą jego zespołu. Obecny krok pokazuje jednak, że aby muzyka mogła być wciąż społeczna, to potrzeba dla niej nowej formy transmisji. Bo czy ludzie skupieni wokół Apple to nie wyjątkowo zgodna, silna i oddziałująca społeczność?
Fani marki są jej oddani bardziej niż komukolwiek na tej planecie. Oczywiście nie wszyscy, ale popatrzcie na komentarze w Internecie, na walki fanbojów jednej frakcji z drugą (bo przecież Android czy Windows Phone też mają swoich zwolenników). Nie trzeba daleko szukać – przypomnijcie sobie, co się działo kilka tygodni temu w stacjonarnych sklepach Apple, kiedy do sprzedaży wszedł nowy iPhone. I to nie tylko jest to popularność w USA. A Japończycy? Puszczają z torbami rodzime Sony, bo całą swoją sympatię przerzucili wyłącznie na iPhone’y.
Apple lansuje się też na firmę elitarną. I trudno z tym polemizować. Weźcie do ręki chociażby jeden produkt, nawet sprzed kilku lat, i przyjrzyjcie się jego wykonaniu. No właśnie. Dlatego ta elitarność kosztuje i chce się do niej przynależeć. Można nie lubić U2, ale trudno nie nazywać tej grupy żyjącą legendą rocka, która najnowszym albumem (tak na marginesie) pokazuje, że ma jeszcze całkiem ostre pazury. Apple nie jest jedyny z takimi kreacjami, ale jemu się to udaje.
Wracamy więc do korzeni. Pobieramy, udostępniamy, zupełnie za darmo – przesyłamy – pomiędzy sobą. A za każdym tapnięciem w ekran idą grube miliony dolarów. Nie dla wszystkich dostępne. Zarabiają krocie nieliczni, a inni toną w muzycznych zależnościach. Jednak być twórcą dzisiaj jest też znacznie łatwiej, a to społeczności – współczesne, cyfrowe plemiona – decydują o tym, jak nośne są ich wytwory. Można wydać genialną płytę, jak to zrobił poznański muzyk Fismoll, który nagrał ją w czterech ścianach swojego bloku na Dębcu. I jego muzyka też już płynie i też można się nią dzielić. I dobrze, bo warto wracać do początków, które są u korzeni.